Na początku chciałabym tylko powiedzieć, że TAK! żyję, nie utknęłam w warszawskim metrze, nikt mnie w Warszawie nie porwał. Siedzę sobie w pościeli i próbuję coś konkretnego tutaj napisać.
Na wstępie chcę również obiecać, że to już jest ostatni post, w którym pojawi się zdanie "wyjazd do Warszawy". W ostatnim poście przekroczyłam chyba limit ilości słów na W.
Warszawa to piękne miasto. Poranne przechodzenie obok restauracji i barów wypełnionych ludźmi, sklepów z niezliczoną ilością książek oraz ulic, na których buduję się nowe stacje metra jest czymś wspaniałym (no może odejmując to ostatnie zdanie)
Przez kilka lat zwiedziłam wiele miejsc w Polsce jak i za granicą. Jednak Warszawa to najlepsze miejsce do zwiedzania, podziwiania, robienia zakupów oraz szukania inspiracji w modzie.
Jestem z tej grupy ludzi, którzy na życie zdecydowanie nie patrzą przez różowe okulary, dlatego też kiedy pierwszy raz przejechałam się warszawskim metrem, modliłam się w myślach, żeby metro nagle się nie zatrzymało w zupełnej ciemności.
Całe szczęście tak się nie stało, jednak mimo wszystko sądzę, że była to moja pierwsza i ostatnia (!) przejażdżka podziemnym metrem. Oczywiście nie obyło się również bez kilkukilometrowego "spaceru" (w deszczu!!) spod Cytadeli Warszawskiej do Starego Miasta.
Jeśli szukacie w stolicy miejsc, w których chcecie w zupełnej ciszy usiąść i poczytać (nie wiem dlaczego akurat na myśl nasunęło mi się czytanie) to zdecydowanie polecam Ogród Botaniczny Uniwersytetu Warszawskiego w Alejach Ujazdowskich. Ogród jest dość wysoko położony, dlatego możecie stamtąd podziwiać Wisłę, Pałac Kultury i Nauki oraz inne budynki. Jeśli już w tej zupełnej ciszy będziecie spacerować to uważajcie, żeby się nie zgubić, bo miejsce jest dość zawiłe.
Polecam też zwiedzić Stadion Narodowy. Jeśli traficie na dobrego przewodnika dowiecie się nawet ile centymetrów powinien mieć każdy kawałek murawy. Mimo, że całe zwiedzanie trwa koło trzech godzin to nie będziecie zawiedzeni.
Ostatnie miejsce, które chcę Wam polecić to Miejski Ogród ZOOlogiczny na ulicy Ratuszowej.
Takiej ilości zwierząt w jednym miejscu to ja nigdy nie widziałam. Można zobaczyć m.in hipopotamy, żyrafy, zebrę, pingwiny i różnego rodzaju ptaki.
Na oglądanie zoo powinno się przeznaczyć cały dzień, ponieważ miejsce jest bardzo duże i dwie godziny to zdecydowanie za mało na zwiedzanie :)
Więc to już tyle z moich warszawskim wspomnień. Oczywiście jest ich o wiele więcej, ale nie chcę Was już zanudzać. Wystarczająco dużo pisałam o Warszawie, teraz czas wrócić do rzeczywistości. Główna i najważniejsza część moich wakacji już się zakończyła i teraz zaczynam intensywnie myśleć o nowej szkole. Co nie oznacza, że już na dobre będą się tutaj pojawiały takie krótkie i dość nudne posty. Wręcz odwrotnie! Może wreszcie nabierze mnie ochota na wyjście i zrobienie jakiejś "sesji" na bloga. Dopóki pogoda jeszcze sprzyja wyjściu w sukience, będę korzystała :)
Pozdrawiam, OLLA
♥
To jeden z tych postów kiedy nie mam zaplanowane o czym chce pisać. Nasunął mi się tylko mój jutrzejszy wyjazd do Warszawy i pomyślałam, że będzie to ciekawy (dla kogo ciekawy, dla tego ciekawy) temat do "rozmowy" (mówienie do ekranu komputera w tym momencie nadaje się tylko do jakiejś kiepskiej komedii lub horroru o zakładzie dla obłąkanych, ale może temat Wam się spodoba i choć trochę Was bzaciekawi)
Moje wakacje już na dobre się rozpoczęły. Zaczęła się również moja ekscytacja wyjazdem do Warszawy - miasta, do którego tak bardzo przyciąga mnie atmosfera (nie pytajcie, bo sama nie mam pojęcia o jaką atmosferę mi chodzi) oraz ludzie, którzy nawet w środku nocy siedzą w barach i kawiarniach ze znajomymi. To nie jest mój pierwszy wyjazd do stolicy, ale cieszę się jak czterolatka w Disneylandzie obok wszystkich, bajkowych księżniczek i już nie mogę się doczekać kiedy znów zobaczę Pałac Kultury i Nauki oraz Stadion Narodowy, na który w zeszłym roku nie udało mi się dostać. Co roku, przed jakimkolwiek wyjazdem jestem najbardziej podekscytowana samym pakowaniem walizek. I to co dla niektórych jest trudne i męczące, dla mnie jest już dziecinnie proste.
Powinnam dostać zloty medal za najszybsze i najczęstsze pakowanie kosmetyczki. To moja ulubiona część w całym pakowaniu walizek na wyjazd. Mimo, że kosmetyczka (a raczej kosmetyczki, bo zazwyczaj nie kończy się na jednej) zajmuje najwięcej miejsca w torbie to zawsze chce mieć pewność, że spakowałam dokładnie TEN tusz i akurat TE pomadki.
Sądzę, że swoją wakacyjną kosmetyczkę powinno się zapełnić minimalną ilością produktów do makijażu. Oczywiście w rzeczywistości moje pakowanie wygląda mniej więcej tak, że zabieram praktycznie wszystko co mam, ale lubię mieć wybór i nie ważne jest czy coś mi się z tego przyda, czy nie. Najczęściej pakuje ze sobą kilka podkładów lub kremów BB, korektor (to jest chyba jedyny produkt, który zalega na mojej toaletce w jednej wersji i nie zmienia się od kilku miesięcy), tona tuszy, bo lubię mieć wybór, kilka cieni do powiek (bo nie ma to jak malować powieki w upał) oraz "gwóźdź programu" (a raczej powiedziałabym, że gwoździe) - pomadki (oraz milion innych rodzai mazideł do ust). Patrząc teraz na mój koszyczek wypełniony niezliczoną ilością szminek, błyszczyków oraz balsamów, zdałam sobie sprawę, że jak na szesnastolatkę mam tego za dużo, ale jak już powtarzałam - lubię mieć w czym wybrać (powtórzmy to jeszcze sto razy, tak dla pewności)
Oczywiście po powrocie do domu, zdaje sobie sprawę, że większość kosmetyków jakie zabrałam nie została nawet dotknięta małym palcem, ale mimo tego, co roku jest tak samo.
Tak! I tymi jakże interesującymi zdjęciami kończę dzisiejszy post. Taka mała odskocznia od modowych i urodowych postów mnie i Wam na pewno się przyda. A z racji tego, że wyjeżdżam na pięć dni to nic się tu nie będzie pojawiało. Myślę też, że to jest już mój ostatni post na tej witrynie internetowej. Za jakiś czas będę miała własną stronę, a Blogger wreszcie odejdzie w zapomnienie.
Jeśli Was zanudziłam i zastanawiacie się właśnie "o czym ona w ogóle pisze" to przepraszam, ale w taki upał mój mózg nie funkcjonuje prawidłowo. Obiecuje, że następne tematy będę o wiele ciekawsze i z pewnością przydatne. Udanych wakacji!
♥
Wiadomo już, że na wakacje będę miała zajęcie. Na pewno część z Was zauważyła już, że w niektórych postach oraz nagłówku pojawiły się "szare znaki". Zdjęcia, które nie są moje, są ściągnięte z różnych stron typu We heart it zostały usunięte lub zablokowane.
Przez jakiś czas mój blog niestety nie będzie funkcjonował, ale możliwe, że w lipcu (dokładnie nie wiem którego) pojawi się moja własna strona (z trochę inną nazwą) Wszystkie posty, które do tej pory opublikowałam wciąż będą istniały. Na pewno poinformuję Was gdy nowa strona się pojawi. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z moim planem. Teraz czeka mnie trochę pracy, ale może wyjdzie mi to na dobre.
Trzymajcie kciuki :)
Pozdrawiam, OLLA
♥
Nie jestem w stanie zliczyć ile razy wybrałam się do centrum handlowego i innych sklepów w poszukiwaniu idealnej sukienki na bal. Może dla Was wydaje się to łatwe - widzisz sukienkę, kupujesz ją. Uwierzcie mi, że tak nie było :) W moim przypadku całe przygotowywania do balu trwały 3 tygodnie, a kiedy sukienka i buty spokojnie czekały w garderobie na ich pierwsze wyjście, ja zaczęłam szukać w internecie zdjęć "ombre hair", bo właśnie to chciałam mieć na moim balu.
Udało się! Mam ombre i jestem bardzo zadowolona. Wybrałam się również na zakupy do rossmanna. Jeszcze nigdy w życiu nie spędziłam tyle czasu w jednym sklepie (a zwłaszcza w drogeriach potrafię być naprawdę długo :)) Moja lista z kosmetykami jakie chciałam kupić, miała niezliczoną ilość liter, a i tak z całej listy kupiłam tylko 5 rzeczy.
Dzień przed balem nie mogłam pojąć, dlaczego wszystkie dziewczyny chcą już z samego rana w dniu balu przygotowywać się do niego. Rozumiem, że trzeba biec na ostatnią chwilę do fryzjera, kosmetyczki i po rajstopy, które jakimś dziwnym sposobem nagle się popruły. Kiedy nadeszła TA chwila. Chwila, w której miałam przygotowywać się do wyjścia, wszystko co mogło, szło nie zgodnie z moim wcześniejszym planem. Odświeżenie się, szybkie prostowanie włosów i makijaż. I tutaj zaczyna się najlepsza część przygotowań. Plan pomalowania się na bal odszedł w niepamięć, ponieważ było za mało czasu, na zrobienie makijażu, który miałam już przygotowany. Zaczęłam się szybko (bardzo szybko) malować i na szczęście wyszło mi to całkiem dobrze.
Zostało tylko wbicie się w sukienkę, rajstopy i buty. I znowu pojawił się problem, tym razem z rajstopami. Byłam już tak pełna desperacji i nienawiści, że w ostatniej chwili, w samochodzie postanowiłam owe rajstopy zdjąć.
Buty to był kolejny problem (na szczęście ostatni) Kiedy wyszłam z samochodu zaczęły zsuwać mi się z pięt, ale w razie wpadki miałam baleriny, które bardzo mi pomogły w tych jakże trudnych chwilach. Mimo wszystko buty bardzo pokochałam i zostałam w nich do samego końca imprezy :)
To tyle z mojej opowieści, to był wyjątkowy dzień i wieczór, dlatego chciałam się z Wami nim podzielić. Na koniec pokaże Wam parę zdjęć.
♥
Moje blogowanie utknęło ostatnio w żenującym punkcie. Za każdym razem kiedy próbuję napisać posta to coś mnie od tego odrywa. W dodatku niedawno usuwając na telefonie wszystkie zdjęcia jakie tylko miałam, usunęłam ich za dużo i w rezultacie teraz w postach możecie zamiast zdjęć podziwiać szare kółka. Przez to byłam zmuszona zmienić nagłówek dlatego wygląda on inaczej niż wcześniej.
Może część z Was zadowolę wieścią o tym, że jak na razie będzie to ostatni post, który nie dotyczy mody. Ostatnio zawiesiłam się i nie mogłam znaleźć interesującego tematu. W internecie krąży mnóstwo artykułów dotyczących tego co w tym sezonie będzie modne i jak się ubierać, a jak nie. Stwierdzam, że tego typu dysputy są nudne. Własny styl możemy kreować same, bez pomocy "internetowych stylistek"
Zacznę od tego, że zamiast parapetu mam wreszcie toaletkę, a dokładniej biurko zrobione na wzór toaletki, bo gdzieś lekcje trzeba odrabiać (Tak! Jestem jeszcze na etapie odrabiania lekcji przy biurku, ale sądzę, że wraz z pójściem do liceum, burko "wymieni" się na podłogę lub po prostu kolana)
Jak się domyślacie uwielbiam kosmetyki i jak na mój wiek mam ich chyba za dużo, ale kocham tworzyć różnego rodzaju makijaże, które (przyznam się) nie zawsze wychodzą tak jakbym chciała. Nierówna kreska (która jakoś do dnia dzisiejszego mi nie wychodzi i szczerze wątpię, żeby kiedykolwiek miałaby ona się pojawić na mojej powiece RÓWNA) i za ciemny podkład to początki mojej "wielkiej przygody" z makijażem.
Teraz moja "toaletka" wygląda zupełnie inaczej niż kiedyś. Wreszcie doczekałam się tego momentu, w którym moje kosmetyki nie znajdują się na parapecie nad łóżkiem (sięganie po kosmetyki znajdujące się w takim miejscu nie raz doprowadzało mnie do szału i jestem zdziwiona, że udało mi się w ogóle przeżyć to desperackie skakanie w pośpiechu z łóżka na łóżko)
Nie jest to moja 'wymarzona toaletka", ale i tak się cieszę, że wygląda ona tak, jak wygląda. Jestem maniakiem czystości (co powoli zaczyna mnie doprowadzać do załamania nerwowego)
Moje biurko czyszczę co niedzielę, dlatego moja toaletka co tydzień wygląda inaczej. Nie jestem w stanie zliczyć ile razy w ciągu dnia na nią patrzę i desperacko przecieram rękawem blat biurka. Mam na nią oko 24/7 :)
Wszystkie kosmetyki poukładane są w różnych pudełka (typu to po Ferrero Rocher) i doniczki. Produkty, których używam codziennie i najczęściej wystawione na blacie, a reszta schowana w szufladzie. Od jakiegoś czasu jestem uczestnikiem mojej wymyślonej misji pozbycia się przynajmniej połowy kosmetyków, ale na chwilę obecną misja nie przynosi żadnych efektów, a kosmetyki jak były, tak są (oczywiście w większej ilości)
Nie będę Wam opisywała wszystkich produktów jakie posiadam, bo zajęłoby mi to bardzo dużo czasu, a wystarczająco już go poświęciłam (zebranie się i napisanie tego posta zajęło mi prawie miesiąc)
Na tych jakże interesujących i "profesjonalnie" zrobionych zdjęciach możecie zobaczyć moją całą toaletkę i większość kosmetyków. Ja zostawiam Was z moimi wypocinami i czekam na odzew z Waszej strony :)
Uprzedzam, że układ kosmetyków na każdym z tych zdjęć wygląda inaczej, ponieważ zdjęcia były robione w różnych odstępach czasu :)
♥
Mój codzienny makijaż składa się z wielu rzeczy, bez których niestety obejść się nie da (w moim przypadku). Z racji tego, że mam duże problemy z cerą, a chodzi mi tu dokładnie o trądzik, nie wyjdę z domu bez podkładu lub przynajmniej kremu BB i odrobiny korektora. Kolejną rzeczą jest tusz, którego używam głównie do podkreślenia oka, ponieważ jest to jedyna "część" mojej twarzy, którą lubię. Staram się ograniczać ilość produktów, które nakładam na twarz, ale nie udaje mi się to za bardzo. Wiele osób mówi, żeby w tak młodym wieku nie malować się, bo to jeszcze bardziej niszczy cerę, ale ja jestem za tym, żeby używać podkładów lub tego typu rzeczy, tylko wtedy kiedy czujecie, że jest taka potrzeba. Ja mam problemy z cerą, których staram się pozbyć i zarazem ukryć. Niestety nie znalazłam dla siebie idealnego podkładu, który dokładnie zakryłby mój trądzik i trzymałby się cały dzień bez ścierania po kilku godzinach.
Jestem wręcz uzależniona od drogerii. Obok Rossmanna nigdy nie przeszłam obojętnie, zawsze wychodzę z niego zadowolona, że wreszcie kupiłam to co chciałam mimo, że jak zwykle zapomniałam kupić przynajmniej jednej (najważniejszej) rzeczy z mojej listy, którą codziennie noszę w portfelu, nawet jeśli nie mam zamiaru wchodzić do żadnej z drogerii.
Przetestowałam na sobie chyba cały asortyment Rossmanna i z całą pewnością mogę stwierdzić, że jest to najlepsza drogeria w jakiej kiedykolwiek byłam. Ale! Jakiś czas temu w centrum handlowym w moim mieście otworzyli drogerie Hebe. Jest w niej mnóstwo dobrych kosmetyków, nawet takich, o których dostępność w Rossmannie możemy się tylko modlić. Jeszcze nigdy nie byłam tak zadowolona i zszokowana w tym samym momencie kiedy zobaczyłam w Hebe szafę z lakierami Essie. Oczywiście oprócz kosmetyków szokują mnie tam również ceny, ale to pomińmy.
Nie jest tak, że wchodzę do Hebe, kupuję cały asortyment i zadowolona idę do domu. Ja w tej drogerii "ćwiczę" - biegam w poszukiwaniu pędzla do podkładu, przeskakuję przez koszyki innych klientek i sprawdzam swoją cierpliwość stojąc w metrowych kolejkach do kas.
Podkład, który obecnie używam jest to Rimmel Stay Matte w kolorze 091 light ivory. Nie jestem w stanie zliczyć ilości pielgrzymek do Rossmanna w poszukiwaniu podkładu o idealnym odcieniu dla mojej cery. Z tej firmy mam już dwa inne podkłady w złych odcieniach i jestem na siebie zła, że dopiero niedawno zdecydowałam się kupić akurat ten kolor.
Moje paznokcie zazwyczaj maluję tylko na jeden kolor. Essie w kolorze Fiji. Najlepszy lakier jaki do tej pory miałam.
Do oczu najczęściej używam dwóch produktów. Pierwszy z nich to cień w kremie Essence Ballerina Backstage w odcieniu 02 pas de copper. Kolor jest cudowny i bardzo długo się trzyma. Z tego co się orientuje są jeszcze dwa inne kolory cieni z tej firmy, ale ja niestety znalazłam tylko ten.
Używam tuszu z Maybelline The Rocket Volum Express. Nie jest to wersja wodoodporna, chociaż zmycie tego tuszu zajmuje wieczność. Ale mimo to używam go, bo z moimi rzęsami potrafi zdziałać cuda.
Do ust najczęściej używam balsamu z Nivea o smaku maliny. Uwierzcie mi, że jestem w stanie zjeść ten balsam. Przypomina mi on smak budyniu malinowego!!
Jednym z moich uzależnień jest skubanie ust. Nie mam pojęcia dlaczego, ale robię to tak często (zgadnijcie co robię w tym momencie) i moje usta są już w tak złym stanie, że niedługo będą mnie wynosić z białym kaftanie z owiniętymi wokół mojego ciała rękoma z dala od ust.
Dajcie znać czego wy na co dzień używacie, z przyjemnością przeczytam.
Pozdrawiam, Ola
♥
Ostatnio znalazłam w internecie zdjęcia gwiazd m.in Jessie J i Rihanna, które na różnych częściach garderoby mają taki nadruk:
Zaciekawiło mnie to, ponieważ nie znam żadnej marki, która miałaby taki nadruk lub napis, więc od razu zaczęłam szukać. Pewnie byłam wtedy jedyną osobą, która nie wiedziała, że jest to jedna z kultowych, brytyjskich marek odzieżowych, która założona została już w latach 70. Jednak już w 200 roku znowu powróciła.
Oprócz tego, że jest kultowa jest także kontrowersyjna - głownie symbolika.
Ubrania Boy London to m.in t-shirty, bluzy, spodnie i czapki z daszkiem. Wszystkie te części garderoby utrzymane są w czarno-białych kolorach.
Szczerze mówiąc to nie kupiłabym sobie takiej bluzy czy spodni, ale chyba tylko dlatego, że to nie jest w moim stylu, ale myślę, że dla osób, które preferują bardziej "chłopięcy" styl i lubią duże bluzy lub czapki z daszkiem to firma Boy London będzie idealna.
A czy Wam podobają się projekty BOY LONDON? Dajcie znać czy kupiłybyście sobie ubrania z tej firmy:)
♥